poniedziałek, 25 lipca 2011

Dżungla we Wrocławiu. W moim ogrodzie



Ogród państwa Marleny i Piotra Strzyżewskich znajduje się około 10 km od wrocławskiego rynku i zajmuje 1900 m2. Jak na dżunglę przystało, sprawia wrażenie, że powstał spontanicznie, siłami natury, a nie w wyniku przemyślanego działania. A jednak jego niewymuszony charakter osiągnięto dzięki niemałej pracy właścicieli.


















Nagrodzony ogród ma powierzchnię 1900 m2 (19x100 m).
Autor: Marek Sternicki , Agnieszka Sternicka

W poszukiwaniu miejsca
Gdy postanowili kupić dom, zadali sobie wiele trudu, aby znaleźć coś odpowiedniego. W ciągu kilku lat odwiedzili kilkadziesiąt miejsc wokół Wrocławia. Dlaczego? Bo wymarzyli sobie dzikie uroczysko otaczające dom. Ktoś inny po kilku próbach może machnąłby ręką i kupił cokolwiek, byle nie tracić już więcej czasu.
Pewnie w takim miejscu byłoby widać zaraz za miedzą jakieś bloki czy kominy, jak to zwykle bywa w okolicach dużych miast. Tutaj poza działką jest wiele starych rozrośniętych drzew, skutecznie zasłaniających domy sąsiadów. Ta zewnętrzna zieleń łączy się z gęstwiną nagrodzonego ogrodu, maskując granice działki, dzięki czemu nie czuje się, że tak naprawdę jest to dość wąski skrawek terenu. To bardzo ważne, bo dżungla obwiedziona ogrodzeniem wyglądałaby fałszywie. Mimo to wybranie właśnie tego miejsca na wymarzone siedlisko  wymagało właściwego spojrzenia i dostrzeżenia ukrytych tu możliwości. Poprzedni właściciel oszczędzał bowiem przez dziesięciolecia na wywozie śmieci i gromadził je w pobliżu domu, przy zajmujących część działki zabudowaniach: murowanej szopie i okalających ją przybudówkach. Trzeba było i wyobraźni, i gotowości do podjęcia pracy godnej Herkulesa, aby doprowadzić otoczenie domu do obecnego stanu. Teraz z dawnych czasów pozostały stare drzewa i lokalizacja warzywnika. No i oczywiście dom z 1919 roku, rozbudowany w taki sposób, że na pierwszy rzut oka wcale tego nie widać. Spatynowana elewacja dobrze harmonizuje z nastrojem spontanicznie rozwichrzonego otoczenia. Dom ze swymi chropowatymi tynkami, starą cegłą i ciemnym drewnem, tworzy z dżunglą jedną całość. Znakomity efekt i już.


Część ozdobna ogrodu – trawnik, staw i pagórek porośnięty krzewami – powstała blisko domu...
Autor: Jan Tumidajewicz
...a za nimi znajduje się, również przyciągająca wzrok, część „warzywno-owocowa”.
Autor: Elżbieta Borkowska-Gorączko

Zrealizowane marzenia
Właściwa dżungla zajmuje tylko fragment powierzchni działki – może nawet mniej niż połowę. Wiąże się to z różnicami w upodobaniach państwa Strzyżewskich: ona jest wielbicielką roślin ozdobnych, on lubi zajmować się drzewami i krzewami owocowymi. W naturalny sposób część ozdobna znalazła się bliżej domu. Składa się na nią trawnik, staw i pagórek obrośnięty jałowcami i sosnami. W części „warzywno-owocowej” zwracają uwagę szpalery winorośli, pnie starych śliw porośnięte chmielem i wysokopienne drzewa owocowe. Na samym końcu działki znajdują się kompostowniki i składzik, niewidoczne od strony domu. Część wokół stawu jest najbardziej zamknięta i to ona tak naprawdę tworzy nagrodzony ogród. Reszta to jego aneksy. Taki też chyba był zamysł właścicieli. Brzeg stawu od strony trawnika porastają głównie grupy niewysokich roślin, ale po drugiej stronie znajduje się pagórek z roślinami wyższymi, które – tak samo jak krzewy rosnące wzdłuż płotu, stara jabłoń i orzech – zamykają kompozycję tego wnętrza. Dopełnienie stanowi ściana domu, którą powoli zarasta hortensja pnąca i winobluszcz. Rosnące tu rośliny nie noszą śladów formowania. Rozwijają się swobodnie, prezentując wielką różnorodność kolorów, faktur i kształtów. Ta swoboda nie jest udawana, ale utrzymuje się dzięki odpowiedniej ingerencji właścicieli. Gęsto posadzone krzewy i drzewa są w miarę potrzeb rozsadzane, a trawa koszona kilka razy w roku (rzadko, bo wszyscy członkowie rodziny wolą łąkę kwietną od wystrzyżonej murawy). Usuwane są też chwasty i zeschłe rośliny. No i na pewno ogród jest podlewany.


Stary dom wyłaniający się z zieleni jest fragmentem przemyślanej i konsekwentnie zrealizowanej kompozycji.
Autor: Elżbieta Borkowska-Gorączko
Z ganku wychodzi się wprost w zielony gąszcz.
Autor: Elżbieta Borkowska-Gorączko

To, co najważniejsze
Od razu widać, że ogród nie powstał z potrzeby pokazania się. Ani nie jest próbą realizacji idealnej rzeczywistości, wzorowanej na obrazkach z żurnala. Jego spontaniczność jest odbiciem działania właścicieli. Tacy są, to lubią i z tego się cieszą. Ba, nawet gotowi są chwalić się swoimi osiągnięciami, chociaż nie ma w nich ani perfekcjonizmu, ani kosztownych popisów dostępnych tylko najbogatszym. Zamiast tego mamy przykład jedności codziennego życia i dążenia do piękna, połączenia pracy i zabawy. Mam nadzieję, że szanowni Czytelnicy odnajdą ten nastrój w zamieszczonych zdjęciach i podzielą nasze przekonanie, że pierwsza nagroda należy się bez żadnej wątpliwości dżungli państwa Strzyżewskich.

Ku przestrodze

Wielu jest amatorów ogrodów, w których nie trzeba nic robić. Opowieść o tym ogrodzie powinna być dla nich przestrogą. Widoczny na zdjęciach efekt nie jest wynikiem „nicnierobienia”. Samo zachowanie proporcji istniejącej kompozycji wymaga utrzymywania odpowiednich rozmiarów roślin. Gdyby bowiem wyrosły na znaczną wysokość, zmieniłyby całkowicie charakter tego zacisznego wnętrza ogrodowego. Podobnie trzeba dbać o to, by rosnące po bokach krzewy i drzewa nie wyrosły zbyt wysoko, zasłaniając niepotrzebnie niebo, albo nie ogołociły się od spodu, odsłaniając sąsiedztwo. Jak dotąd, przez dziewięć lat istnienia ogrodu jego właścicielom udawało się odpowiednio sterować rozwojem sytuacji. I w tym cała sztuka: ingerować w sposób odpowiedni do wybranej estetyki. Kto wie, czy nie jest to trudniejsze niż prowadzenie ogrodu w sposób rygorystyczny: skubanie i strzyżenie wszystkiego zgodnie ze sztywnym schematem. Może w takiej dżungli mniej jest pracy polegającej na ustawicznym powtarzaniu jakiejś czynności, choćby regularnego strzyżenia trawnika. Ale na pewno trzeba być na miejscu, obserwować rozwój wypadków stale i z uwagą, by to, co trzeba – zrobić w odpowiednim momencie.


Rośliny rozwijają się swobodnie, a ingerencja właścicieli ogranicza się do niezbędnych zabiegów pielęgnacyjnych.
Autor: Elżbieta Borkowska-Gorączko
Duży staw, w którym żyje kilkadziesiąt ryb, to duma właścicieli.
Autor: Jan Tumidajewicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz