piątek, 29 lipca 2011

Kąpiel z bąbelkami





Dzięki wannie z hydromasażem łazienka, nawet mała, może stać się miejscem relaksu i odpoczynku po męczącym dniu.


O zaletach hydromasażu nikogo nie trzeba przekonywać. Masaż strumieniami wody i powietrza nie tylko poprawia krążenie, rozluźnia mięśnie, relaksuje i odpręża, ale ma także własności lecznicze. Hydroterapia polecana jest na przykład w chorobach układu mięśniowego, krążenia, przy problemach ortopedycznych i reumatycznych. Wpływa również dobrze na stan skóry poprzez dotlenienie i polepszenie jej ukrwienia.

Jaki masaż?
Kierując się własnymi upodobaniami i zaleceniami lekarzy, możemy wybrać masaż powietrzny, wodny lub ich kombinacje. Spotyka się też rozwiązania z zastosowaniem ultradźwięków oraz z ozonowaniem wody.
Masaż powietrzny to odmiana masażu łagodniejszego, stosowanego do ogólnego relaksu. Do wanny napełnionej wodą za pomocą dmuchawy wtłaczane jest powietrze. Dmuchawy mogą mieć funkcję podgrzewania powietrza. Na rynku oferowane są dwa systemy masażu powietrznego. W pierwszym powietrze wtłaczane jest do wanny przez układ rurek i dysz. W drugim - dostaje się do wody z komory zwanej „podwójnym dnem” przez dużą liczbę otworów w dnie wanny.
Drugie rozwiązanie jest tańsze, ale rzadziej spotykane, bo wymaga szczególnie starannej dezynfekcji. Problemem bywa dokładne osuszenie urządzenia po kąpieli.
Masaż wodny ze względu na silne natężenie strumienia jest szczególnie polecany na przykład przy przeciążeniu mięśni. Woda krąży w układzie zamkniętym. Jej przepływ jest wymuszany przez pompę.
W dnie i ścianach bocznych wanny znajdują się dysze. Ich rozmieszczenie nie jest przypadkowe. Strumienie wody są kierowane na konkretne części ciała: plecy, stopy, ramiona. Siłę strumienia i kierunek przepływu można regulować. Odmiany tak zwane wirujące przeznaczone są do masażu wybranych partii ciała, na przykład stóp.
Liczba dysz zależy od wielkości wanny. Minimalna to cztery. Im więcej dysz, tym masaż jest efektywniejszy. Dysze są zazwyczaj tak skonstruowane, że wypływ wody powoduje zasysanie powietrza. Zachodzi zjawisko podobne, jak w wylewce z perlatorem. Dlatego producenci nazywają ten rodzaj masażu wodno-powietrznym lub wodnym z napowietrzaniem. Jest to wersja masażu najbardziej rozbudowana. Oba układy mogą działać osobno lub równocześnie.



Wanna asymetryczna WAITARA, wymiary: 150 x 100 x 42 cm, cena: 5820-11 420 zł.
Autor: ROCA
Wanna okrągła GEMINI, wymiary: średnica 180 cm, głębokość 57 cm, cena: 22 500-28 300 zł.
Autor: JACUZZI EUROPE
Wanna narożna symetryczna VICI, wymiary: 137 x 137 x 40 cm, cena: 2870-7240 zł.
Autor: SANITEC KOŁO

Materiał wanny
Niecki wanien wytłaczane są z akrylu lub jego odmian. Materiał ten pozwala na kształtowanie dowolnych form. Można odpowiednio profilować dno, tak by powstały siedziska, zagłówki, podłokietniki. Akryl ma własności antypoślizgowe. Zapewnia komfort użytkowania, ponieważ tłumi dźwięki i ma dobrą izolacyjność cieplną, dzięki czemu woda długo utrzymuje żądaną temperaturę. Z bogatej oferty rynkowej można wybrać wannę okrągłą, narożną (symetryczną lub asymetryczną), prostokątną, pojemności od 140 do 500 l, białą lub kolorową.

Co sprawdzić przed zainstalowaniem?

Pomieszczenie. Różnorodność oferty pozwala na zainstalowanie wanny nawet w niewielkiej łazience. Najmniejsze wanny z hydromasażem mają 140 cm długości i 75 szerokości. Ważne jest, by łazienka miała sprawną wentylację. Podłoże, na którym ma stanąć wanna, powinno być wypoziomowane.

Uwaga! Zdaniem specjalistów, aby hydromasaż spełniał swoje zadanie, łazienka powinna mieć powierzchnię co najmniej 6-7 m2. Wówczas uniknie się skraplania wody na ścianach i suficie. Zbyt mała wanna nie zapewni odpowiedniej odległości ciała od dyszy, która powinna wynosić około 10 cm, żeby masaż był skuteczny.

Instalacja elektryczna. Instalacja elektryczna w domu powinna być zabezpieczona wyłącznikiem różnicowoprądowym oraz bezpiecznikiem. Wielkość bezpiecznika określa producent wanny, ponieważ zależy ona od wielkości urządzenia. W nowo wykonywanych instalacjach wyłączniki różnicowoprądowe są montowane standardowo. Czasem producenci montują je także w skrzynkach sterujących pracą hydromasażu. Podłączenie urządzenia najlepiej powierzyć autoryzowanemu serwisantowi producenta lub elektrykowi z uprawnieniami.

Instalacja wodna i kanalizacyjna. Zamontowanie wanny z hydromasażem nie wymaga szczególnych rozwiązań instalacji wodno-kanalizacyjnej. Niektóre wanny są fabrycznie wyposażone w baterie.
Wanna powinna być tak podłączona, aby po każdej kąpieli możliwe było całkowite odprowadzenie zużytej wody z niecki i przewodów oraz osuszenie pompy. Dlatego przewody, w których krąży woda, będą ułożone ze spadkiem w kierunku odpływu, a pompa powinna mieć tak zwany drenaż.



Wanna narożna symetryczna FRANCJA, wymiary: 140 x 140 x 46 cm, cena: 5490-13 500 zł.
Autor: POOL-SPA
Wanna narożna asymetryczna GALA, wymiary: 153,5 x 100,5 x 47 cm, cena: 4950-6340 zł.
Autor: CERSANIT
Wanna dwuosobowa SINGAPORE, poziome wymiary boków: 100 x 189 x 129 cm, głębokości siedzisk 53 i 49 cm, cena: 12 090-35 950 zł.
Autor: TECHNIC INDUSTRY

Co sprawdzić przed zakupem?

Zabezpieczenia. Elementy wanny będące pod napięciem muszą mieć ochronę przed strugami wody, to znaczy stopień ochrony IP X5. Warto sprawdzić, jakie rozwiązania podnoszące bezpieczeństwo kąpiącego zastosowano w wybranej wannie. Takimi zabezpieczeniami są:
- uziemienie pompy wodnej i ramy metalowej,
- zasilanie elementów w bezpośrednim zasięgu kąpiącego napięciem 12 V prądu stałego,
- zamontowanie pompy w bezpiecznej odległości od otworu zasysającego wodę (co najmniej 40 cm), tak by uniemożliwić wciągnięcie włosów przez pompę.
Sterowanie hydromasażem może być pneumatyczne  lub elektroniczne. Wadą pierwszego rozwiązania jest niebezpieczeństwo pracy pompy na sucho. W urządzeniach ze sterowaniem elektronicznym jest czujnik poziomu wody, który uniemożliwia włączenie hydromasażu, jeżeli poziom wody nie sięga powyżej bocznych dysz. Rozwiązanie to zabezpiecza przed wcześniejszym włączeniem hydromasażu, które może doprowadzić do zalania łazienki i pracy pompy na sucho.

Wyposażenie dodatkowe wanny. Do wybranego modelu wanny możemy dobrać różne systemy masażu i sterowania. Koszt wanny zależnie od wybranej opcji może się różnić kilkakrotnie. Najtańszy rodzaj hydromasażu to masaż wodny ze sterowaniem pneumatycznym. Najdroższe są systemy masażu ze sterowaniem elektronicznym.
Ustalmy, co wchodzi w skład ceny wanny, a jakie elementy trzeba dodatkowo kupić. Najczęściej w cenę wanny nie jest wliczony koszt paneli osłonowych. Można ich jednak nie kupować i zamiast tego obudować wannę glazurą, pamiętając o pozostawieniu otworów rewizyjnych umożliwiających późniejsze serwisowanie.
Obudowę zazwyczaj wykonuje się na stelażu metalowym. Dostęp do pomp i dmuchawy powinien być łatwy. Konieczny jest także dopływ powietrza, aby urządzenia te poprawnie funkcjonowały.
Między wanną a ścianą lub innym elementem stałym trzeba zachować około 5-milimetrową szczelinę, którą później wypełnia się silikonem.
Dodatkowo można dokupić:
- grzałkę, która umożliwi utrzymanie stałej temperatury wody;
- grzałkę powietrza;
- oświetlenie halogenowe;
- zagłówki;
- systemy automatycznej dezynfekcji i osuszania;
- różne rodzaje sterowania, na przykład z funkcją wyłączania masażu po 20 minutach użytkowania, opcję ustawienia czasu kąpieli.

Poziom hałasu. Z myślą o komforcie użytkowników producenci starają się wyciszyć pracę dmuchawy i silnika pompy. Głośność urządzenia podawana jest w decybelach. Poziom natężenia dźwięku wanien z hydromasażem wynosi średnio 60 dB. Dla porównania: pracująca zmywarka to hałas około 45-55 dB, cicho grające radio - 40 dB, zaś normalna rozmowa - 60 dB. O głośności pracy hydromasażu decyduje nie tylko praca urządzenia, ale też sposób zamontowania wanny, na przykład to, czy nóżki mają podkładki tłumiące dźwięk i czy przy montażu wanny zastosowano izolację akustyczną pomiędzy nią a ścianą.

Warunki zakupu i gwarancji. Gwarancja udzielana jest najczęściej na rok lub 2 lata na system masażu i 5 do 10 lat - na materiał wanny. Kupując wannę, zapytajmy o najbliższy punkt serwisowy i termin realizacji ewentualnych napraw - zwykle nie przekracza on 14 dni.

Atesty. Zgodnie z przepisami (rozporządzenie Rady Ministrów z 9 listopada 1999 r., Dz. U. z 2000 r., nr 5, poz. 53) wanny z hydromasażem powinny być oznaczone Znakiem Bezpieczeństwa wydawanym przez Polskie Centrum Badań i Certyfikacji. Niektórzy producenci uzyskują dodatkowo Atest Higieniczny PZH.


Wanna okrągła SANTA LUCIA, wymiary: średnica 180 cm, głębokość 50 cm, cena: 31 960-54 410 zł.
Autor: HOESCH
Wanna narożna symetryczna VERENA, wymiary 140 x 140 x 40 cm, cena: 3140-7170 zł.
Autor: AQUAFORM

Jak dbać o wannę?

Wszystkie wanny powinny być okresowo dezynfekowane, żeby powstrzymać ewentualny rozwój bakterii i glonów, któremu sprzyja wilgotne środowisko. Firmy produkujące wanny oferują środki dezynfekujące w postaci płynów lub tabletek. Środek należy dodać do wody w wannie przynajmniej raz na dwa tygodnie i uruchomić hydromasaż na około 15 minut.
Droższe wanny mają automatyczne systemy dezynfekcji, które uruchamiają się po każdej kąpieli.
W wannach z masażem powietrznym kanały powietrzne powinny być przedmuchiwane. Co pewien czas trzeba także usuwać zanieczyszczenia z sitka, przez które pompa zasysa wodę. Wykręcane dysze łatwo oczyścić z kamienia.
Do mycia wanny używa się delikatnych środków czyszczących, a ewentualne zarysowania akrylu usuwa za pomocą past polerskich.


Wanna prostokątna APOLLONIA, wymiary: 180 x 90 x 44 cm, cena: 4610-10 900 zł.
Autor: AKRYL
Wanna symetryczna CLASSIC, wymiary: 170 x 75 x 42 cm, cena: 2270-6940 zł.
Autor: SANPLAST

Próba szczelności

Po ustawieniu wanny oraz podłączeniu do instalacji elektrycznej i wodno-kanalizacyjnej (ale jeszcze przed zabudowaniem) konieczne jest wykonanie próby szczelności. Wannę napełniamy wodą i pozostawiamy na godzinę. Jeżeli nie ma przecieków, sprawdzamy system masażu, uruchamiając go na 15 minut. Dopiero potem można przystąpić do właściwego montażu wanny.      

Katastrofa na osuwisku.





Dom Mirosława Chmiela przesunął się wraz z ziemią o 5 metrów i dziś jest ruiną do rozbiórki. Władze Cieszyna, które czynne osuwisko zakwalifikowały jako teren pod budowę, nie poczuwają się do odpowiedzialności.

Budynek wygląda tak jak na obrazku namalowanym przez przedszkolaka - jest koślawy, stoi krzywo. Z bliska widać duże szczeliny między bloczkami z betonu komórkowego. Bloczki przypominają źle dociśnięte klocki lego.
- Mieliśmy piękne marzenia, planowaliśmy, gdzie ustawimy meble - mówi Mirosław Chmiel. - Córka w swoim pokoju zrobiła już nawet stolik z desek i pustaków, ławeczkę, przyniosła kwiaty. Teraz dzieci nie chcą tu przyjeżdżać ani oglądać domu. Najbardziej mi szkoda utraconych marzeń. Bardziej niż pieniędzy, które utopiliśmy w tej budowie.
W pobliżu jest malowniczy parów i las. Mirosława Chmiela zachwyciła pełna uroku okolica - dom stoi na końcu drogi, nie słychać samochodów, ale do miasta jest blisko.  Gdy kupował działkę, nie przypuszczał, że będzie budował dom na osuwającej się ziemi. Nie wiedział, że już w latach 70. władze Cieszyna chciały tu sadzić las z uwagi na silnie erozyjny grunt. Stok był mocno nachylony. Ale w 1992 roku grunt przekwalifikowano z rolniczego na budowlany.





Dom przesunął się o 5 metrów i przechylił.
Autor: Leszek Kraskowski
Nadzór budowlany zakazał wstępu na teren budowy.
Autor: Leszek Kraskowski

"Pijany las" ostrzegał
- Było sporo przesłanek, aby tu nie budować: źródła, skały fliszowe, łupki cieszyńskie - wylicza Mirosław Chmiel. - Stoki na skałach fliszowych jeżdżą, są żywe i osuwają się. Ja wtedy o tym nie miałem bladego pojęcia. W 1984 roku wykonywano badania pod drogi na pobliskim osiedlu Szarotka. Stwierdzono duże nawodnienie gruntu, warstwy fliszowe. Na przejściu granicznym w Boguszowicach, które jest kilometr dalej, wybudowano w 1990 roku stację transformatorową. Stacja przejechała 10 metrów i trzeba ją było rozebrać. Tych doświadczeń urzędnicy w ogóle nie wzięli pod uwagę. Dotarłem do map geodezyjnych, które dowodzą, że teren w dole działki obniżył się o cztery metry w ciągu ostatnich dwudziestu lat. W 1997 roku Wojewódzki Ośrodek Dokumentacji Geodezyjnej i Kartograficznej przekazał mi mapę sprzed dwudziestu lat, choć wówczas dysponował już nową, mówiącą o dużych ruchach gruntu.
Edward Waleczek, rzeczoznawca geolog, nie ma wątpliwości: żadnych domów na terenach osuwiskowych stawiać nie można.
- Gdyby pan Chmiel zajrzał do starego planu zagospodarowania przestrzennego lub obejrzał las z charakterystycznie powyginanymi drzewami, mógłby nabrać podejrzeń - mówi Edward Waleczek. - Niestety, zaufał urzędnikom. Taki "pijany las" sugeruje, że na tym terenie już wcześniej były ruchy osuwiskowe. Gdyby urząd zażądał opinii geologa, ta budowa nigdy by się nie rozpoczęła.

Dom utopiony w błocie
Z uzyskaniem pozwolenia na budowę nie było kłopotu - burmistrz Cieszyna wydał je 12 marca 1998 roku. Latem budowa ruszyła. Dom stawiano systemem gospodarczym, Mirosław Chmiel sam wykonywał wiele prac. - Wybraliśmy humus, wytyczyliśmy schodkowe fundamenty - opowiada. - Padały deszcze, w wykopach stała woda. Kierownik budowy kazał mi zrobić 10-centymetrową podsypkę z piasku. W budynku powyżej była taka sama sytuacja – tam kazał zrobić 10-centymetrową podsypkę ze żwiru. Tam też miał błoto pod fundamentami. Teraz się tłumaczy, że grunt był dobry. Zdaniem Edwarda Waleczka zaniedbanie sprawy odwodnienia przyczyniło się do katastrofy. Dom zaprojektowano bez odwodnienia docelowego i bez odwodnienia w czasie budowy. Woda spływała na działkę nieutwardzoną, gminną drogą.
"Przy odbieraniu wykopów pod fundament kierownik budowy stwierdził, że grunt jest mokry - napisał Mirosław Chmiel w skardze do Prokuratury Rejonowej w Cieszynie. - Jako uprawniony budowlaniec nie zainteresował się, jak długo grunt był mokry, jak głęboko i jaki wpływ może to mieć na budynek i czy nie należałoby pomyśleć o jakimś koniecznym odwodnieniu. Zainteresował się tylko swoim honorarium!"
Kierownik budowy Kazimierz Stypa twierdzi, że osuwisko to zdarzenie losowe, którego nie sposób przewidzieć, podobnie jak trzęsienia ziemi. Mówi, że mokry grunt o niczym jeszcze nie świadczy. Twierdzi, że to inwestor nie wykonał zaleceń rzeczoznawcy, który polecił odwodnić skarpę i usunąć nadmiar ziemi. Według rzeczoznawcy Roberta Raszki odwodnienie - dreny odprowadzające wodę poza strefę budynku - każdy inwestor powinien zrobić sam. "Nie jest wymagane, aby odwodnienie było w projekcie - zeznał w prokuraturze. - Nigdy się tego nie projektuje. Wyjątkiem są na przykład głębokie piwnice".

Wykopy pod fundamentem
We wrześniu 1999 roku z budynkiem zaczęło się dziać coś niedobrego, na ścianach pojawiły się pierwsze pęknięcia. Dom stał o metr dalej niż był wytyczony.
- Kierownik budowy twierdził, że dom jest źle obsypany i dlatego zjeżdża po skarpie - opowiada Mirosław Chmiel. - Zacząłem więc taczką wozić ziemię i obsypywać budynek, aż kierownik był zadowolony. Później okazało się, że te nasypy tylko niepotrzebnie dociążają stok, powodując większe ruchy gruntu. Kierownik napisał w dzienniku budowy: niekontrolowane nasypy usunąć. Murarz i kierownik nie przewidzieli zagrożenia. Mówili, że dom się osadza na gruncie i że w każdym budynku mogą wówczas powstać rysy i pęknięcia. Uspokajali mnie. Potem mówili o awarii budowlanej, czyli o usterkach, które da się usunąć.
Zamiast powiadomić o problemach nadzór budowlany, kierownik budowy, wspierany przez rzeczoznawcę, postanowił ratować dom swoimi metodami. Mirosław Chmiel z pomocą kolegów miał kopać pod fundamentem do gruntu zwartego, na głębokość minimum dwóch metrów, i podbudowywać fundament.
- Przez 21 lat pracowałem w górnictwie, ale nigdy w takich warunkach - mówi Mirosław Chmiel. - Dwa metry pod fundamentem nie było jeszcze żadnego stabilnego gruntu. Gdy przestawaliśmy kopać, od razu powstawało błoto. Ściany wykopu pęczniały pod wpływem wody. Grunt pod fundamentem był mocno rozluźniony. W październiku budynek przesunął się o kolejny metr i przechylił, a inwestorowi zabrakło pieniędzy na dalsze wzmacnianie fundamentów.
- Pan Chmiel miał szczęście w nieszczęściu, że mu zabrakło pieniędzy - mówi Edward Waleczek. - Mógł zginąć w czasie tej pracy, mógł stracić jeszcze więcej gotówki, a i tak nie uratowałby budynku. Mówienie o awarii budowlanej w tym przypadku jest nieporozumieniem. Awaria to jest taki stan, który można naprawić. Tu mamy katastrofę budowlaną. Rzeczoznawca Robert Raszka uważa, że nie popełnił wówczas błędu. Twierdzi, że podbudowy pod fundamenty wykonuje się często. "Pan Chmiel zrobił tylko kilka odcinków i przerwał robotę - zeznał w prokuraturze. - Moim zdaniem, gdyby wykonał wszystkie zalecenia, to do takich odkształceń by nie doszło".


Najbardziej zagrożony osuwiskiem jest sąsiedni budynek.
Autor: Leszek Kraskowski
Ściągi nie pomogły. Mur pęka dalej.
Autor: Leszek Kraskowski

Prokurator: przestępstwa nie było
We wrześniu 2000 roku Prokuratura Rejonowa w Cieszynie stwierdziła, że podczas budowy nie było zagrożone życie i zdrowie ludzi i umorzyła śledztwo. Ziemia osuwała się powoli, więc nie była niebezpieczna. Choć na skarpie stoją jeszcze dwa inne budynki, nie zostały uszkodzone. Prokuratura doszła do przekonania, że "nie nastąpiło zagrożenie mienia znacznych rozmiarów", gdyż Mirosław Chmiel wydał na budowę 80 tys. zł, a pod paragraf podpada mienie o wartości najniższego wynagrodzenia pomnożonego przez tysiąc. "Ustalenie, że dane zdarzenie nie wyczerpuje znamion przestępstwa nie przesądza, że nie podlega ono sankcjom prawa administracyjnego lub cywilnego" - stwierdziła asesor Dorota Szarawara. Mirosław Chmiel wytoczył sprawę cywilną kierownikowi budowy i autorowi projektu. Domaga się odszkodowania w wysokości 80 tys. zł. Biegły sądowy Jan Żurek ustalił, że autor adaptacji projektu miał obowiązek sprawdzić warunki posadowienia budynku i zweryfikować obliczenia statyczno-wytrzymałościowe. Dom jednorodzinny typu "Chaber" zaprojektowany był na teren równinny i należało go odpowiednio przeprojektować. Nie wiadomo jednak, czy do opinii biegłego przychyli się sąd.

Siły przyrody
Kierownik budowy uważa, że padł ofiarą niekompetentnych urzędników i sił przyrody.
- Od momentu wylania fundamentów do wykonania dachu dom stał trzynaście miesięcy i nie było żadnych odkształceń - mówi Kazimierz Stypa. - Budynek stał stabilnie. Nie osiadał pod ciężarem własnym, gdyż jest to budynek bardzo lekki, z betonu komórkowego, pokryty tylko deskami i papą. We wrześniu 1999 roku nastąpiło osuwisko skarpy na działce powyżej i miało taki zasięg, że epicentrum skupiło się na działce pana Chmiela, która znajduje się na skraju skarpy. Ta masa ziemi, która oderwała się na działce powyżej, nacisnęła na budynek i obsunęła go. Urzędnicy dopuścili do budowy w terenie niewłaściwym, a w dokumentach nie było żadnej wzmianki, że mogą tu być niekorzystne warunki gruntowe i należy dokonać badań. Kazimierz Stypa zapewnia, że już we wrześniu 1999 roku, gdy stwierdził pęknięcia fundamentów i ścian przyziemia, pojechał do projektanta i powiadomił go o sytuacji. Projektant zalecił przekazanie sprawy do rzeczoznawcy, który z kolei zalecił odwodnienie gruntu wszystkich działek.

Decyzja polityczna
Zagrożone są wszystkie budynki stojące na skarpie. Od 2 sierpnia 2000 roku na teren budowy Mirosława Chmiela nie wolno wchodzić - taką decyzję wydał powiatowy inspektorat nadzoru budowlanego. "Wstęp wzbroniony", "Grozi zawaleniem", "Zagrożenie życia" - ostrzegają tablice.
- Burmistrz powinien wystąpić o wykupienie tej działki i dać mi jakieś odszkodowanie, ponieważ urzędnicy tu wyraźnie zawinili - uważa Mirosław Chmiel.
- Moim zdaniem urząd nie popełnił żadnego błędu - mówi burmistrz Cieszyna Bogdan Ficek. - Te tereny były określone w planie zagospodarowania przestrzennego jako działki budowlane. Tak zostały zakwalifikowane przez fachowca, który opracowywał plan. Urzędnik, który nie musi nawet mieć uprawnień budowlanych, nie ma wiele do powiedzenia. Sprawdza poprawność dokumentów pod względem formalnym. To projektant był zobowiązany sprawdzić, w jakim terenie ten budynek powstaje i czy nie zachodzi konieczność specjalnego fundamentowania. Z kolei kierownik budowy miał obowiązek sprawdzić, czy grunt ma odpowiednią nośność. Gdyby stwierdził wówczas, że grunt jest nieodpowiedni, miał prawo wstrzymać budowę. Rada Miejska, która podjęła decyzję o przeznaczeniu tych gruntów pod budowę, nie jest niczemu winna. To nie są fachowcy od geologii i budownictwa. Rada podjęła decyzję polityczną.
Włodzimierz Cybulski, zastępca burmistrza, przyznaje, że sam nie podjąłby ryzyka, aby swój dom postawić w tak trudnym terenie. Uważa jednak, że gmina nie ma prawa wypłacać osobie prywatnej odszkodowania, dopóki sąd nie nakaże tego prawomocnym wyrokiem. W przeciwnym wypadku mieszkańcy mogliby zarzucić władzom gminy, że trwonią wspólny majątek.

Kosztowne badania
Władze nadzoru budowlanego nakazały Mirosławowi Chmielowi i gminie przeprowadzenie badań geologicznych całego stoku. Gmina twierdzi, że nie ma na to pieniędzy.
- Takie badania trwałyby kilka lat i kosztowałyby co najmniej 100 tysięcy złotych - uważa Hanna Waleczek, która napisała opinię geologiczną dotyczącą stoku. - Należałoby wywiercić wiele otworów, co najmniej 10-metrowych, a na budynku umieścić repery, czyli punkty mierzone co pewien czas przez geologów. Po ustaleniu płaszczyzny poślizgu można byłoby stabilizować takie osuwisko, ale to kosztowałoby kilkaset tysięcy złotych. Z ekonomicznego punktu widzenia to nie ma sensu.
Obok budynku Mirosława Chmiela stoi dom Joanny B. - w stanie surowym zamkniętym. Na razie nie pęka, ale jest zagrożony innym jęzorem osuwiska. Nadzór budowlany nakazał wstrzymanie wszelkich prac.
- Geologowie orzekli, że należy wykonać ekspertyzę całej skarpy, ale mnie na to nie stać - mówi Joanna B. - Wysłałam pismo do Rzecznika Praw Obywatelskich, bo zanosi się na to, że budynek będzie stał pusty przez wiele lat. Pisałam ten list i płakałam. Utopiliśmy w tym domu dwa miliardy starych złotych, które odkładaliśmy przez dwanaście lat. Ktoś chyba, brzydko mówiąc, "wziął w łapę" za przystosowanie tych terenów pod budowę. Już w latach 80. leśniczy ostrzegał, że w lesie walą się zdrowe drzewa. Urzędnicy, którzy nie dopełnili swoich obowiązków, powinni skończyć w kryminale. Ja jestem w lepszej sytuacji niż pan Chmiel, bo mam budowę ubezpieczoną, choć płacę dużo wyższe stawki. Ale nie mogę budować i nie mogę wprowadzić się do domu. Będę stawała na głowie, aby urząd za to zapłacił.

Jak gmina ustala przeznaczenie terenu
Ustalanie przeznaczenia i zasad zagospodarowania terenu  następuje w miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego uchwalanym przez radę gminy. Uchwała taka nie może być sprzeczna z prawem, ale poza tym gmina ma dość dużą swobodę w zakresie przeznaczania terenów pod inwestycje. Jeśli jednak są jakiekolwiek wątpliwości, co do możliwości budowy na jakimś obszarze, to zwykle w planach miejscowych wprowadza się zakaz zabudowy albo dopuszcza zabudowę warunkowo - po uzyskaniu określonych opinii i uzgodnień (na przykład po wykonaniu ekspertyzy geologicznej czy uzgodnieniu projektu lub usytuowania budynku z określonymi organami). Gdyby taki zapis znalazł się w planie miejscowym lub w decyzji o warunkach zabudowy, inwestorzy prawdopodobnie nie ponieśliby aż takich strat. Zakwalifikowanie w planie miejscowym obszarów osuwiska jako terenów zabudowy mieszkaniowej wprawdzie nie stanowi naruszenia prawa, ale świadczy o braku wyobraźni miejskich urzędników i autorów planu.

Co powinni zrobić urzędnicy (Barbara Sysik)

Art.9 Kodeksu postępowania administracyjnego nakłada na organy administracji obowiązek należytego i wyczerpującego informowania stron o okolicznościach faktycznych i prawnych, które mogą mieć wpływ na ustalenie ich praw i obowiązków będących przedmiotem postępowania. Urzędnicy prowadzący postępowanie w sprawie ustalenia warunków zabudowy oraz w sprawie wydania pozwolenia na budowę powinni więc poinformować inwestora o skomplikowanych warunkach gruntowych, o ile o tym wiedzieli.
Poza tym powinni zastosować się do art.32 ust. 1 Prawa budowlanego, który stanowi, że pozwolenie na budowę jest wydawane po uprzednim uzyskaniu przez inwestora - wymaganych przepisami szczególnymi - uzgodnień, pozwoleń lub opinii. Jeśli zatem urzędnicy wiedzieli, że działka objęta zamierzeniem inwestycyjnym znajduje się na osuwisku, powinni szczególnie przyjrzeć się złożonej dokumentacji w zakresie geotechnicznych warunków posadowienia obiektu. W razie wątpliwości mogli zażądać od inwestora dostarczenia opinii geologicznej. Przepisy rozporządzenia z 24 września 1998 r. w sprawie geotechnicznych warunków posadowienia obiektów (Dz.U. nr 126, poz. 839) wymagają bowiem w takich wypadkach wykonania odpowiedniej ekspertyzy.

Gdy grozi katastrofa (Barbara Sysik)

W razie powstania zagrożenia kierownik budowy powinien natychmiast wstrzymać roboty, zapisać to w dzienniku budowy oraz powiadomić organ nadzoru budowlanego i inwestora (art. 22 Prawa budowlanego).

Budowa na skarpie (Krzysztof Traczyński, prowadzi firmę geotechniczną GEOTEST)

Jeśli dom ma być usytuowany na skarpie, szczególnie istotne jest zapewnienie stateczności skarpy obciążonej wznoszoną budowlą. Zdarza się, że w wyniku prowadzonych robót zostaje zachwiana równowaga i skarpa, a wraz z nią budowla, ulegają przemieszczeniu. Zdarza się, że wznoszenie budynku na zboczu wymaga szczególnych zabezpieczeń. Zwykle zależy to od budowy geologicznej podłoża, ale też i od wielkości projektowanego obiektu. Należy pamiętać, że budowa na skarpie wymaga szczególnej ostrożności i świadomych decyzji. 

Oględziny działki
Przed wyborem lokalizacji budynku (a najlepiej przed podjęciem decyzji o kupnie działki) należy dokonać szczegółowych oględzin terenu. Najlepiej, gdy zrobi to doświadczony geotechnik. Oględziny muszą objąć teren, roślinność oraz okoliczne budynki. W terenie nie mogą być widoczne ślady świadczące o ruchach skarpy. Jeżeli pnie drzew rosnących na zboczu są powyginane i drzewa rosną w różnych kierunkach (tak zwany pijany las), jest to nieomylny znak, że skarpa przemieszcza się. Potwierdzą to pęknięcia i szczeliny widoczne w gruncie porośniętym trawą. Jeśli na skarpie lub w jej pobliżu stoją już jakieś budynki, należy zwrócić uwagę na ich stan techniczny. Rysy i pęknięcia widoczne na ścianach mogą być dowodem braku stateczności skarpy. Informacje o skarpie można też zdobyć, studiując plan warstwicowy na mapie - osuwisko ma charakterystyczny przebieg warstwic. Jeżeli skarpa była i jest stateczna, można przystąpić do projektowania domu. Na skarpie potencjalnie niestatecznej także można budować, ale wówczas konieczne jest wykonanie szeregu bardzo kosztownych zabiegów poprawiających warunki stateczności.

Badanie gruntu

Gdy projekt architektoniczno-konstrukcyjny jest już gotowy, przystępuje się do wykonania obliczeń stateczności skarpy obciążonej budowlą. Do tego konieczne jest przeprowadzenie wnikliwych badań geotechnicznych. Muszą one obejmować nie tylko teren samej działki, ale także podnóża skarpy i teren położony powyżej korony zbocza. Głębokość wierceń zależna jest od wysokości skarpy.
Na podstawie badań ustala się przebieg warstw gruntu i określa parametry wytrzymałościowe każdej z nich. Odpowiednie obliczenia wskazują, czy planowana inwestycja nie spowoduje przemieszczania się gruntu.

Zagospodarowanie wody deszczowej
Dla budynków wznoszonych na skarpie konieczne jest wykonanie sprawnie działającego drenażu. Drenaż odbiera wodę, która trafia na naturalną przeszkodę, jaką stanowią ściany budynku. Woda z drenażu musi być odprowadzona do kanalizacji deszczowej, rowu lub innego odbiornika, na przykład rzeki, kanału melioracyjnego. Pamiętać należy także o wykonaniu instalacji odprowadzającej wody opadowe spływające z dachu. Woda z dachu, a także spływająca z utwardzonych powierzchni wokół budynku nie może być odprowadzona do gruntu! Należy pamiętać, że zazwyczaj przyczyną powstania osuwiska jest zbyt duża ilość wody gromadzącej się w gruncie na zboczu. Stara prawda głosi, że "sucha skarpa, to skarpa stateczna".

Rośliny
Z miejsca, na którym stanie dom, zawsze zdejmuje się urodzajną warstwę gruntu, czyli humus, narusza się również szatę roślinną. Aby przywrócić warunki równowagi na skarpie, po zakończeniu budowy jak najszybciej należy posiać trawę, wszędzie tam, gdzie została zniszczona. Na powierzchni gruntu warto rozłożyć humus.

Kanadyjczyki po pilsku.





Firma Larix z Piły obiecywała dom w trzy miesiące. Większość pieniędzy pobierała z góry. Do łódzkiej prokuratury zgłosiło się ośmiu klientów, którzy twierdzą, że padli ofiarą "szczegółowo zaplanowanego oszustwa".



















Do stanu pod klucz jeszcze daleko.
Autor: Leszek Kraskowski
W domu Bogdana Ostachowicza nie ma kątów prostych, a cokół nie został wykończony.
Autor: Leszek Kraskowski
Woda z dachu spływa na drewno, bo nie ma rynien.
Autor: Leszek Kraskowski

Larix mamił klientów wizją taniego domu (1200 zł/m2) w technologii szkieletowej, postawionego w ekspresowym tempie. Chętnych znalazł wielu, zwłaszcza pod koniec 1999 roku, gdy powszechna była obawa, że Sejm lada moment zlikwiduje dużą ulgę budowlaną. Budował wolno, pozostawiając za sobą rozbabrane budowy. Właściciel firmy, Zbigniew Ch., tłumaczy, że nie kończy budów, bo jest poważnie chory.
- Przyszli do mnie ludzie, pobili kijami bejsbolowymi, okradli, a ja wylądowałem nieprzytomny w szpitalu, z połamaną ręką i do dzisiaj walczę o swoje życie - mówi Zbigniew Ch. - Mam krwiak na mózgu, czeka mnie trepanacja czaszki. Jeśli odzyskam zdrowie, klienci zostaną ukarani. To są oszuści. Teraz się denerwują, bo wiedzą, że wszyscy przegrają sprawy w sądzie i będą mi musieli zapłacić. Są mi winni 350 tysięcy złotych.
Zbigniew Ch. sugeruje, że zbirów wynajęli klienci. Ci z kolei napisali do prokuratury, że boją się o własne zdrowie i życie, gdyż szefowie Lariksu grozili im „podpaleniem, zniszczeniem mienia oraz pobiciem”. Jedna z klientek wynajęła nawet ochroniarzy. Łódzka prokuratura potraktowała doniesienie poważnie - wszczęła śledztwo, przesłuchuje klientów i właściciela firmy.

Fundament za 60 tysięcy

- Od początku chciał złapać frajerów, wyciągnąć pieniądze, a później niech się dzieje, co chce - tak filozofię działania Lariksu przedstawia Wiesława G., jedna z klientek. Robert Tosiek za 60 tysięcy złotych dostał jedynie fundament i to marnej jakości. - To miał być specjalny fundament według technologii Legalettu [szwedzki system grzewczy - przyp. L.K.] - mówi Robert Tosiek. - Tymczasem pan Ch. wylał zwykły fundament, na głębokość zaledwie 50 cm. Według biegłego, którego powołałem, ten fundament do niczego się nie nadawał. Pogrubiłem go na własny koszt i rozwiązałem umowę z Lariksem. Do dziś nie otrzymałem zwrotu pieniędzy. Myślę, że pan Ch. celowo dążył do zerwania umowy.
Umowy były wyjątkowo niekorzystne dla klientów. Przy podpisywaniu umowy klient musiał wpłacić 30% wartości domu. Po wykonaniu stanu surowego otwartego (tak zwany I etap) firma z Piły żądała kolejnych 40%. A więc gdy dom pod klucz był gotowy w 25%, właściciel Lariksu miał w kieszeni 70% wartości domu. Kolejne 30% otrzymywał po wstawieniu okien, drzwi i pokryciu dachu dachówką. Wówczas - jak twierdzą poszkodowani - szef Lariksu przestawał interesować się budową ich domów.
Grażyna i Wiesław Zuchorowie za „bliźniaka” zapłacili 240 tysięcy złotych. W zamian otrzymali szkielet domu (biegły stwierdził, że dom jest gotowy w 25%). Sami powstawiali stare okna, aby nie dopuścić do zniszczenia budynku. Ostatni raz na budowie robotnicy pojawili się w listopadzie ubiegłego roku. Na poddaszu nie ma wentylacji. Widać nieoheblowane deski i ciemne plamy na podłodze - ślady po kałużach wody. Komin jest nieuszczelniony, a ściana w piwnicy przepuszcza wodę.
- Wiatr pozrywał papę, a gonty wciąż nie były położone - mówi Wiesław Zuchora. - Konstrukcja zaczęła się robić zielona. Gonty leżały od sierpnia, a robotnicy założyli je dopiero w listopadzie. Nie mieli ochoty do pracy, bo pan Ch. im nie płacił. Skarżyli się, że nie mają co jeść.
- Ten pan powinien zapłacić 360 tysięcy złotych, a zapłacił jedynie 240 tysięcy - tłumaczy Zbigniew Ch. - Jest mi winien 31 tysięcy za drugi etap budowy. Pisałem do niego wezwania. Mało tego, nie mogę doprosić się podstawowej dokumentacji tego budynku.
Państwo Zuchorowie nie mają ochoty ryzykować z dalszymi przedpłatami. Boją się, że stracą kolejne pieniądze.

Klienci w euforii

Bogdan Ostachowicz swojego kanadyjczyka w Zgierzu wykańcza na własną rękę. Dom miał być gotowy w czerwcu 2000 roku. Do podpisania umowy z Lariksem inwestora skłoniła niezwykle atrakcyjna cena - 1200 złotych plus VAT za metr kwadratowy  domu pod klucz.
- Dotarłem do Lariksu drogą okrężną, przez warszawską firmę, od której kupiłem projekt - mówi Bogdan Ostachowicz. - Szef tej firmy polecił mi Larix jako sprawdzonego wykonawcę. Spotkałem się z panem Ch. Stanęło na tym, że jeśli dam zaliczkę na dom jeszcze w 1999 roku, to cena zostanie utrzymana. W grudniu 1999 roku podpisaliśmy umowę. Z prawnikiem się nie konsultowałem, byłem w euforii, żona też, pan Ch. wzbudzał zaufanie. Policjant, który mnie ostatnio przesłuchiwał, powiedział, że z moich ust słyszy to samo, co od innych klientów.
„Przed podpisaniem umowy państwo Ch. stwarzali wrażenie osób bardzo uczciwych, prawdomównych, fachowych w zakresie budownictwa” - napisali klienci w zbiorowym doniesieniu do prokuratury.
- Pytałam pana Ch., dlaczego ma tak niskie ceny - opowiada Wiesława G.
- Tłumaczył, że sam bierze udział w budowaniu, a po drugie jego żona ma hurtownię materiałów budowlanych i może taniej kupować materiały. Pierwszy raz widziałam go w kombinezonie i kasku na głowie i w to uwierzyłam. Wyjaśnienie było przekonujące. Wszystkim wydawał się na początku osobą bardzo wiarygodną. Wręcz byłam pełna podziwu, że jest taki energiczny.

Fachowiec kuje cztery razy

Budowa domu w Zgierzu się opóźniała. Bogdan Ostachowicz zorientował się, że kary za opóźnienia po stronie wykonawcy przewidziane w umowie są symboliczne. Gdyby natomiast wycofał się inwestor, tracił 50 tysięcy złotych. - Po kilkunastu moich telefonach przyjechał pan Ch. z żoną i powiedzieli wprost, że mają problemy finansowe - opowiada Bogdan Ostachowicz. - Mówili, że na kilku budowach w Łodzi klienci ich oszukali i nie zapłacili, więc nie mogą rozpocząć budowy mojego domu, chyba że zgodzę się na podwyższenie ceny. O zwrocie zaliczki nie było mowy. Zastanawiałem się, czy nie zrezygnować, bo spotkałem ludzi z Ozorkowa, którym Ch. budował dom i nie skończył, i którzy ostrzegali mnie, że z jakością jest fatalnie. Uprzedzali, że gdy Ch. weźmie wszystkie pieniądze, ucieknie z budowy.
Bogdan Ostachowicz nie chciał tracić zaliczki i ostatecznie zgodził się na wyższą cenę - 1480 zł/m2. Szybko tego pożałował. Problemy zaczęły się już na etapie fundamentów. Fachowcy z Lariksu kuli beton cztery razy, bo jakość fundamentów zakwestionował inspektor nadzoru.
- Nie mieli żadnych narzędzi, tylko ręczną piłę do drewna - mówi inwestor. - Było ich czterech i ta piłka.
Ch. przywiózł drewno fatalnej jakości, powyginane we wszelkich możliwych płaszczyznach. Mówili, żebym się tym nie przejmował, bo wyprowadzą i ponaciągają. Docinali ręczną piłką, czasami się udawało, czasami nie. Wówczas nie sprawdzałem kątów ani pionów, nie widziałem tych wszystkich błędów. Gdy Ch. były potrzebne pieniądze, przyjeżdżał i mówił: „Daj, bo trzeba kupić gwoździe, kawałek płyty, styropian. Jak chcesz, żebym budował, to daj”. Ja już tak daleko zabrnąłem, że dawałem. Nie dopuszczałem myśli, że oni tego mogą nie skończyć. Myślałem, że on naprawdę nie ma pieniędzy. Ekipa mieszkała w Zgierzu, nie przypuszczałem, że mogą zniknąć z dnia na dzień. Kupiłem nawet profesjonalną piłę, aby im łatwiej było deski przycinać.



Za dom w stanie surowym otwartym państwo Zuchorowie zapłacili 240 tysięcy złotych.
Autor: Leszek Kraskowski
W piwnicy wilgoć. Jedna ze ścian przepuszcza wodę.
Autor: Leszek Kraskowski
Otwory okienne zasłonięte są prowizorycznie.
Autor: Leszek Kraskowski

Pojedynek rzeczoznawców
Wojciech Nitka, ekspert z Centrum Budownictwa Szkieletowego, określił stan zaawansowania prac w Zgierzu na 55%. Początkowo dom miał kosztować nieco ponad 150 tysięcy złotych, w umowie napisano, że 184 tysięcy złotych, ale inwestor zapłacił już ponad 200 tysięcy. „Wykonawca wykonał budynek poza wszelkimi wymaganiami stawianymi przez Warunki techniczne wykonywania i odbioru robót budowlano-montażowych” napisał w ekspertyzie Wojciech Nitka i wytknął mnóstwo błędów. Na przykład: legary podpodłogowe ułożone są bezpośrednio na płycie betonowej (powinny leżeć na folii izolującej drewno od bezpośredniego kontaktu z betonem), zamiast paroizolacji są worki foliowe, w kalenicy dachu brakuje otworów wentylacyjnych, a ściany są krzywe.
Na zlecenie Zbigniewa Ch. powstała jednak kontropinia, w której Sławomir Boroń dowodzi, że wszystko jest w porządku, stan zaawansowania robót „wynosi minimum 115% wartości umowy” (wyższy standard, dodatkowe 30-metrowe poddasze), a inwestor powinien dopłacić 56 840 złotych plus odsetki za zwłokę. Opinia jest napisana niezwykle oryginalnym językiem. „Konstrukcja ścian jest prosta i odpowiada wszystkim normom konstrukcyjnym dla ścian stosowanych w budownictwie - napisał Boroń.
- Montaż paroizolacji jest właściwy. W ostatnim fragmencie stropu założono prowizorycznie folię z worka – miejsce »prowizorki« zostało celowo wyeksponowane dla celów rzeczoznawczych. Nawiewy w okapach i wywiew w kalenicy dachu są robotami końcowymi III etapu. Powoływanie się na ich brak jest szukaniem dziury w całym, o co najwyraźniej zabiega inwestor. Legary podpodłogowe nie są ułożone, lecz rozłożone w celu przymiarki oraz należytego składowania. Ten, kto twierdzi, iż jest to montaż elementów wykończeniowych podłogi, jest laikiem albo ma w tym swój własny określony cel. Ponadto dowiedziono, że inwestor nie szanuje dobrego imienia wykonawcy, który był dobry, dopóki nie wołał o pieniądze za swoją pracę”.

O klientach, co Murzyna chcieli

- Czytałam opinię pana Nitki, który dla mnie jest żadnym fachowcem - mówi Danuta Ch. - Prędzej czy później udowodnimy, że budynki są prawidłowo wybudowane. My w te domy włożyliśmy nasze wspólne oszczędności. Mąż nikomu pieniędzy nie ukradł: domy wybudował, ludzie mieszkają, mają w nich hiszpańskie płytki, wszystko jest w normie. Ludzie chcą mieć pobudowane pałace za śmieszne pieniądze i na końcu jeszcze nie płacą. Żądają złotych klamek, wanien z hydromasażami, a na końcu kazaliby jeszcze ustawić Murzyna do wachlowania. Nie wiem, jak ich określić - taki człowiek jakby mógł, to wyssałby krew do końca i jeszcze zdeptał. To wszystko są oszuści.
9 listopada 2000 roku ostatni robotnicy zeszli z budowy domu w Zgierzu. Bogdan Ostachowicz pożyczył im pieniądze na bilety, bo nie mieli za co wrócić do domu.
- To była druga ekipa - mówi Bogdan Ostachowicz. - Pierwsza wyjechała w połowie sierpnia, ponieważ szefa nie było przez dwa tygodnie. Nic im nie płacił, nie mieli nawet na jedzenie i pewnego dnia odjechali. Zostawili po sobie totalne pobojowisko, sfilmowałem to kamerą wideo. Jeden wcześniej zbierał złom, drugi był pomocnikiem blacharza samochodowego. To była przypadkowa zbieranina, o żadnej precyzji przy budowie nie mogło być mowy. A mój dom miał być domem wzorcowym.

13 400 zł za pilnowanie budowy

Klienci Lariksu zgodnie twierdzą, że roszczenia finansowe, jakie ma wobec nich Zbigniew Ch., są fikcyjne.
- Ch. wymyślił sobie, że mam zapłacić 13 400 złotych za pilnowanie budowy - mówi Wiesława G. - Za połowę tej sumy sama bym się chętnie zatrudniła i strzegła tej budowy. Gdy moi znajomi przychodzili oglądać dom w weekendy, nigdy nie spotkali żadnego stróża. Wcześniej umówiliśmy się, że udostępniam pracownikom barak z łóżkami w zamian za strzeżenie terenu. Potem dostałam rachunek.
Od Bogdana Ostachowicza szef Lariksu zażądał 6200 złotych za „skradzione” narzędzia. Złożył w tej sprawie nawet doniesienie do prokuratury.
- Kupowałem narzędzia za własne pieniądze - twierdzi Bogdan Ostachowicz. - Faktury brałem na Larix, bo tak się umówiliśmy.
Ostachowicz zrezygnował z dachówki bitumicznej, którą miał dostarczyć Larix. Kupił inną po 24 zł/m2. Za rezygnację ze „standardowej” dachówki Zbigniew Ch. zaproponował klientowi zwrot pieniędzy – 9 zł/m2. Tyle według szefa Lariksu kosztuje metr kwadratowy dachówki bitumicznej ze Zduńskiej Woli. Sprawdziliśmy. Poinformowano nas, że najtańsza dachówka bitumiczna w hurcie kosztuje 18 zł/m2.
- Mam dojścia, kupuję za pół ceny - mówi Ch.
- W trakcie budowy ciągle się dowiadywałam, że coś jest poza standardem: kolor tynku, dachówki, mimo że przed rozpoczęciem robót wszystko uzgodniliśmy w obecności mojego prawnika i inspektora nadzoru - mówi Krystyna O. - Niestety, były to ustalenia ustne. Za żółty kolor tynku musiałam dopłacić. Ch. przywiózł tynk mineralny, niezgodny z umową. Położył go późną jesienią, gdy już były przymrozki. Tynk ma przebarwienia, miejscami poodpadał. Za wylanie tarasu, który był w projekcie i na którym opiera się wysunięta część budynku, zażądał dodatkowych pieniędzy. Poprosiliśmy o wykaz, co jest w standardzie, a co nie jest, ale nigdy go nie dostaliśmy. Za siding zażądał dodatkowych pieniędzy, bo również okazało się, że nie jest w standardzie. Folii pod dachem, między wełną a przestrzenią wentylacyjną, nie założył, bo powiedział, że do naszej budowy nie będzie dopłacać. Zamiast na rusztowaniu drewnianym wełna mineralna została rozpięta na sznurkach. Teraz słychać, jak te sznurki pękają.

Grzybobranie

Krystyna O. do dziś walczy z grzybem, a raczej grzybami, bo ma ich całą kolekcję. Specjaliści z Instytutu Fermentacji i Mikrobiologii Politechniki Łódzkiej wykryli w jej domu grzyby pleśniowe z rodzaju Chaetomium, Cladosporium, Aspergillus i Acremonium. „Z rodzaju tych grzybów pochodzą gatunki odpowiedzialne za powstawanie mykotoksyn i różnego rodzaju alergenów szkodliwych dla zdrowia - czytamy w opinii. - Zarodniki grzybów pleśniowych są wszechobecne”.
- Robotnicy z Lariksu podbili wysuwnice płytą OSB – opowiada Krystyna O.
- W ten sposób całkowicie odcięli dopływ powietrza, na poddaszu w ogóle nie było wentylacji. Dach jest czterospadowy, wentylacja jest utrudniona. Powietrze stało, kisło. Poszycie było wilgotne już w momencie montażu ocieplenia. Kapała z niego woda. W pewnym momencie stwierdziliśmy wykwity grzybowe. Zamiast użyć Boramonu, Ch. walczył z grzybem jakimś preparatem solnym, który w ogóle nie zadziałał. Boramon przywiózł dopiero za trzecim podejściem.
- Nastąpiło zderzenie temperatur - tłumaczy Zbigniew Ch. - Na dole mieliśmy już włączone agregaty Legalettu, a na górze przymrozek i szron na dachu. Było –10°. Para skropliła się na płytach gipsowo-kartonowych. Są to przypadki niezależne od wykonawcy. Poniosłem duże straty, bo budynek był już prawie gotowy. Wszystko musiałem zerwać, spryskać Boramonem, zabezpieczyć i na nowo zastosować system ociepleń wełną mineralną, założyć nową paroizolację, płytę gipsowo-kartonową itd. Czyli to ja poniosłem straty. Nie było potrzeby, żeby od razu cały budynek pryskać Boramonem.
Rzeczoznawca budowlany inżynier Gerard Korbel stwierdził, że grzyb powstał z powodu błędów wykonawcy. Nie było dachówki, deszcze spowodowały zawilgocenie płyt poszycia oraz wełny mineralnej. Na dodatek drewno było źle zaimpregnowane. „Niewielka szczelina powietrzna i zbyt małe otwory wentylacyjne były niewystarczające do szybkiego wysuszenia wilgoci - napisał biegły. - Następowało też wtórne zawilgocenie w wyniku skraplania się uwięzionej w stropodachu wilgoci”.


Dom jest szkieletowy, dosłownie.
Autor: Leszek Kraskowski
Niektóre słupki nie zostały nawet oheblowane.
Autor: Leszek Kraskowski

Wirtualny Larix

Zbigniew Ch. twierdzi, że ma krwiak na mózgu i od 21 września ubiegłego roku jest na zwolnieniu lekarskim. Klienci mówią, że choroba nie przeszkodziła szefowi Lariksu w wyjeździe do Hiszpanii w styczniu 2001 roku. W zawiadomieniu do prokuratury napisali, że boją się, iż państwo Ch. uciekną za granicę. Szef Lariksu choruje od września, jednak na internetowej giełdzie (www.drewno.pl/gielda) zamieścił 2 października i 25 listopada ogłoszenia - m.in. poszukiwał stałego dostawcy tarcicy obrzynanej świerkowej, modrzewiowej, bukowej.
- Mam takie potrzeby, ale nie buduję - mówi Ch. - Moja firma nie zajmuje się tylko budową domów w systemie kanadyjskim. Do 1998 roku miała mocno rozwinięte biuro handlu zagranicznego. Sprzedawaliśmy bardzo dużo tarcicy i elementów domów za granicę. Mam bardzo dobrych klientów zagranicznych, którzy poszukiwali towaru. Dlatego im pomogłem jako pośrednik. Nie zgłosiłem zawieszenia działalności. Działam jednoosobowo i nie muszę tego robić.

Przeanalizuj umowę, zanim ją podpiszesz
Gdy składamy podpis pod treścią jakiejkolwiek umowy, pamiętajmy, że trzeba się będzie z tej umowy wywiązać, także wtedy, gdy zawiera ona niekorzystne dla nas postanowienia. Dlatego wcześniej trzeba dokładnie przeanalizować treść umowy, zwłaszcza w części dotyczącej zasad płatności, harmonogramu robót, kar umownych oraz możliwości odstąpienia od umowy.
W umowie trzeba koniecznie zapisać, że wpłacanie kolejnych rat wynagrodzenia wykonawcy będzie uzależnione od postępu prac na budowie. Wysokość rat powinna być dostosowana do wartości wykonanych robót, a pierwsza rata (wpłacana zwykle przy podpisaniu umowy) nie powinna przekraczać 10% całości wynagrodzenia. Poza tym trzeba ustalić nie tylko ostateczny termin wykonania domu, ale także terminy wykonania poszczególnych etapów umowy. Można wówczas ocenić, czy ewentualne opóźnienia na budowie dadzą się nadrobić, czy też wyraźnie wskazują, że wykonawca nie dotrzyma terminu zakończenia budowy. Jeśli tak, to inwestor może od umowy odstąpić bez wyznaczania dodatkowego terminu zakończenia robót. Niestety inwestorzy bardzo często podpisują niekorzystne dla siebie umowy, na przykład godzą się na:
- sztywne terminy płatności, niezwiązane z postępem prac na budowie,
- dokonywanie płatności z góry,
- płacenie rat niewspółmiernie wysokich w stosunku do zrealizowanych robót.
Nie powinni się więc dziwić, że w razie niedotrzymania terminów płatności wykonawca odmawia kontynuowania budowy. Umowy o roboty budowlane są zazwyczaj tak skonstruowane, że w wypadku zwłoki inwestora, wykonawca może nie tylko pobierać kary za opóźnienie (odsetki ustawowe lub kary umowne), ale także odstąpić od umowy bez żadnych konsekwencji.

Nie wyręczaj wykonawcy w płatnościach
Gdy roboty na budowie posuwają się w żółwim tempie, nie próbuj przyspieszać ich na własną rękę. Zwykle powoduje to tylko zwiększenie ogólnych kosztów budowy domu. Niestety inwestorzy często godzą się na kupowanie za własne pieniądze niezbędnych materiałów lub narzędzi, chociaż umowa wyraźnie stanowi, że dostarcza je wykonawca. Kolejnym błędem jest płacenie robotnikom, których zatrudnia wykonawca, aby tylko wzięli się do roboty. Jak wskazują doświadczenia naszych Czytelników, również przesuwanie terminu zakończenia robót i podnoszenie wynagrodzenia nie rozwiązuje problemów z niesolidnym wykonawcą. Takie zmiany w stosunku do treści podpisanej umowy legalizują jedynie działania niesolidnych wykonawców i utrudniają lub wręcz uniemożliwiają dochodzenie roszczeń przed sądem.